Jako mól książkowy, który realizuje
się sportowo, jeżdżąc na rowerze (przyznaję, że sporo) i pływając, nie
wyobrażałam sobie, że mogę zacząć biegać. Tak było do niedawna, ale przemogłam
w sobie lenia i w styczniu 2014 r. po raz pierwszy wyszłam biegać. Początek był
trudny. Zmęczenie i zimowa pogoda nie zachęcały, ale dzielnie walczyłam. Jest
już listopad, a ja w bieganie amatorskie bawię się kilka miesięcy. Początkowo 5
km wydawało się poza moim zasięgiem, gdy je osiągnęłam, zaatakowałam dyszkę,
teraz mogę przebiec 12 kilometrów bez zatrzymywania. To, co wydawało się
nieosiągalne, stało się jak najbardziej realne. Moim aktualnym celem jest 15
kilometrów na wiosnę, ale być może uda się wcześniej, to zależy czy
pogoda będzie łaskawa. Wiem jedno: zimą nie odpuszczę, bo szkoda mi tego
wysiłku i czasu, który poświęciłam, by znaleźć się w miejscu, w którym jestem.
Przede wszystkim jednak daje mi to tak niesłychaną satysfakcję, że nie potrafię
już z tego mojego biegania zrezygnować. Może jakieś zawody wiosną?
A tak wyglądały moje ścieżki biegowe
11 listopada :)
Gratuluję i podziwiam. Ja biegania nigdy nie lubilam, ale za to bardzo duzo maszeruję (bo nie jest chód ani spacer, haha)- tez jakies 10 km dziennie.
OdpowiedzUsuńJa się wkręciłam, najgorzej jest wyjść i biec, gdy jest już ciemno ;)
UsuńPodziwiam;)
OdpowiedzUsuńDzięki, wierz mi, jest świetnie. Zachęcam, na początku nie trzeba wiele :)
OdpowiedzUsuń