
Nie traktuję tej książki jako reportażu, raczej jako relację z przejazdu.
Pojawiają się ludzie, ciekawe miejsca, ale autor nie skupia się na poznaniu ich
tradycji, historii, najczęściej zatrzymuje się na nocleg, ewentualnie kilka
nocy na regenerację sił. Ktoś, kto liczyłby na bliższe, wnikliwe przedstawienie
odwiedzanych regionów i spotykanych ludzi, zawiedzie się. Spotka raczej
człowieka realizującego swoją pasję, człowieka, który każdego dnia pokonuje
samego siebie, swój organizm i psychikę, cieszy się z każdego przejechanego
kilometra, pokonanego wzniesienia, choć często robi to pchając rower pod górkę.
Chwilami odnosi się wrażenie, że jedzie dla samego faktu jechania i chyba tak
jest w rzeczywistości. Często unika szlaków, gdzie mógłby spotkać ludzi,
turystów, jedzie, rozbija obóz, by rano wyruszyć przed siebie.
Momentami odnosiłam wrażenie, że autor marudzi, narzeka na sprzęt,
pogodę, nieprzychylnych ludzi, ale w końcu można zrozumieć człowieka, który
kolejny raz jest przeganiany ze swoim namiotem, straszony bronią czy szczuty
psami. Nie jest to jednak książka malkontenta, ponieważ Strzeżysz czasami
bardzo zabawnie pisze o swoich przygodach, a na szlaku spotyka także wielu
przyjaznych ludzi, którzy z większym lub mniejszym zaangażowaniem pomagają mu w
realizacji pasji: nakarmią, przenocują, udzielą wskazówek.
Nie jest to tekst literacki, ale relacja spisana przez podróżnika, bardziej
pasująca do bloga, zachowująca swobodny zapis dziennika podróży. Książka wydana
z wieloma kolorowymi zdjęciami, mapami przejazdu, niestety czytanie utrudnia
mała czcionka.
Polecam wszystkim, którzy lubią relacje ludzi, pokonujących trasy bez
przewodnika turystycznego, nawet wbrew niemu, którzy są w drodze, na drodze a
nie w hotelu, opisują problemy i sposoby radzenia sobie z trudną trasą przy
niewielkich nakładach finansowych, natomiast przy ogromnym wysiłku fizycznym.
To nie jest książka turysty z zasobnym portfelem, który podziwia piękne widoki,
robi zdjęcia, a wieczorem relaksuje się w hotelu. To faktycznie tekst „włóczykija”,
zmęczonego, ale zadowolonego z podjętego trudu i osiągniętego celu.
P. Strzeżysz, Makaron w sakwach,
czyli rowerem przez Andy i Kordyliery. Wydawnictwo Bezdroża 2012.
Tekst ukazał się także na stronie Lektury Reportera
Tekst bierze udział w wyzwaniu "Polacy nie gęsi".
Tekst ukazał się także na stronie Lektury Reportera
Tekst bierze udział w wyzwaniu "Polacy nie gęsi".
O coś dla mnie! Bardzo chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńKsiążka dobra dla chwili relaksu...
UsuńLubię takie prawdziwe historie ,a taka wyprawa to niezły wyczyn - na pewno można dowiedzieć się wielu interesujących faktów :)
OdpowiedzUsuńZdarzało mi się jechać na rowerze w temperaturze bliskiej zera, choć nie na takich dystansach, ale trudno mi sobie wyobrazić jak on walczył z przyrodą i własnym organizmem. Naprawdę wyczyn.
Usuń