Przejdź do głównej zawartości

Makaron w sakwach. Piotr Strzeżysz


Przez dwa lata śledziłam wyprawę Piotra Strzeżysza i innych rowerzystów sztafety „Afryka Nowaka”, którzy śladami Kazimierza Nowaka przemierzali afrykański kontynent i zazdrościłam pomysłu, pasji, kondycji i nawet trudności jakie spotykali na swojej drodze. Właśnie ukazała się najnowsza książka Piotra Strzeżysza Makaron w sakwach, czyli rowerem przez Andy i Kordyliery. Autor pisze o sobie „włóczykij” i jest to określenie bardzo trafne w stosunku do człowieka, dla którego świat nie ma granic, a podróżnikowi wystarczą rower, namiot i sakwy, które wypakowane do granic możliwości pozwalają przetrwać w najcięższych warunkach. Czasem potrzeba zatrzymać się i zregenerować siły, odpocząć pod dachem, ogrzać się, wyspać, ale dla „włóczykija” normalny jest nocleg w namiocie, zmarznięte kończyny, posiłek z podgrzewanego makaronu.
Nie traktuję tej książki jako reportażu, raczej jako relację z przejazdu. Pojawiają się ludzie, ciekawe miejsca, ale autor nie skupia się na poznaniu ich tradycji, historii, najczęściej zatrzymuje się na nocleg, ewentualnie kilka nocy na regenerację sił. Ktoś, kto liczyłby na bliższe, wnikliwe przedstawienie odwiedzanych regionów i spotykanych ludzi, zawiedzie się. Spotka raczej człowieka realizującego swoją pasję, człowieka, który każdego dnia pokonuje samego siebie, swój organizm i psychikę, cieszy się z każdego przejechanego kilometra, pokonanego wzniesienia, choć często robi to pchając rower pod górkę. Chwilami odnosi się wrażenie, że jedzie dla samego faktu jechania i chyba tak jest w rzeczywistości. Często unika szlaków, gdzie mógłby spotkać ludzi, turystów, jedzie, rozbija obóz, by rano wyruszyć przed siebie.
Momentami odnosiłam wrażenie, że autor marudzi, narzeka na sprzęt, pogodę, nieprzychylnych ludzi, ale w końcu można zrozumieć człowieka, który kolejny raz jest przeganiany ze swoim namiotem, straszony bronią czy szczuty psami. Nie jest to jednak książka malkontenta, ponieważ Strzeżysz czasami bardzo zabawnie pisze o swoich przygodach, a na szlaku spotyka także wielu przyjaznych ludzi, którzy z większym lub mniejszym zaangażowaniem pomagają mu w realizacji pasji: nakarmią, przenocują, udzielą wskazówek.
Nie jest to tekst literacki, ale relacja spisana przez podróżnika, bardziej pasująca do bloga, zachowująca swobodny zapis dziennika podróży. Książka wydana z wieloma kolorowymi zdjęciami, mapami przejazdu, niestety czytanie utrudnia mała czcionka.
Polecam wszystkim, którzy lubią relacje ludzi, pokonujących trasy bez przewodnika turystycznego, nawet wbrew niemu, którzy są w drodze, na drodze a nie w hotelu, opisują problemy i sposoby radzenia sobie z trudną trasą przy niewielkich nakładach finansowych, natomiast przy ogromnym wysiłku fizycznym. To nie jest książka turysty z zasobnym portfelem, który podziwia piękne widoki, robi zdjęcia, a wieczorem relaksuje się w hotelu. To faktycznie tekst „włóczykija”, zmęczonego, ale zadowolonego z podjętego trudu i osiągniętego celu.

P. Strzeżysz, Makaron w sakwach, czyli rowerem przez Andy i Kordyliery. Wydawnictwo Bezdroża 2012. 

Tekst ukazał się także na stronie Lektury Reportera
Tekst bierze udział w wyzwaniu "Polacy nie gęsi".

Komentarze

  1. O coś dla mnie! Bardzo chętnie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię takie prawdziwe historie ,a taka wyprawa to niezły wyczyn - na pewno można dowiedzieć się wielu interesujących faktów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdarzało mi się jechać na rowerze w temperaturze bliskiej zera, choć nie na takich dystansach, ale trudno mi sobie wyobrazić jak on walczył z przyrodą i własnym organizmem. Naprawdę wyczyn.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Prezentacja nie taka straszna

Źródło Onepress Mieliście tak, że biorąc udział w jakiejś prezentacji, zaczynaliście ziewać i osuwać się w niebyt? A może wasze audytorium walczyło z opadającymi powiekami? Założę się, że doświadczyliście jednego i drugiego. Prezentacja to była zmora czasów studenckich i nadal potrafi wychylić łeb na jakimś szkoleniu. Jak mogłam się w to wpakować? Pewnie będzie nudził – pomyślałam, patrząc na tytuł tej książki Prezentacje. Po prostu! Jednak ok, świadomie przyjęłam ją na półkę w nadziei, że z Piotrem Buckim pokonam zmorę. Czasami zmora jest nie taka straszna. Piotr Bucki twierdzi, że dobra prezentacja zabiera słuchacza ze świata który zna, do świata, którego nie zna. Przyznacie, że taka teza jest zachęcająca, nawet dla osoby tak sceptycznej, jak ja. Bucki przekonuje, że prezentacja to całość, narracja, a nie slajdy, które przygotowane w ujęciu graficznym, wzmacniają narrację. Autor podaje szereg zasad ich tworzenia i   robi to w świetnym stylu. Ważna jest struktura, wci

Hańba, J.M. Coetzee

Seks i kasa. Prosty układ: usługi prostytutki i jej wynagrodzenie, jednak klient za bardzo przywiązuje się do usług konkretnej kobiety. Spełnia ona jego wymagania, dlatego gdy ta znika, mężczyzna nie chce innej profesjonalistki. Swoje nienasycenie kobiecymi wdziękami ukierunkowuje na swoją dwudziestoletnią studentkę. Ta chwilowa fascynacja kosztuje bardzo dużo. Zaskarżony i pohańbiony musi odejść z pracy, jednak to dopiero początek problemów. Hańba Johna Maxwella Coetzee to zapis trudnych wyborów, uwikłania bohaterów, nieumiejętności podejmowania słusznych decyzji i braku zrozumienia. Wydaje się, że niemal każdy krok bohatera prowadzi do jego porażki, że nie potrafi poradzić sobie z problemami, przed jakimi stawia go życie. Poszukuje bliskości kobiet, jednak dwa razy rozwiedziony, wykorzystuje swoją studentkę, która wydaje się zagubioną, młodą dziewczyną. Bohater nie rozumie swojej dorosłej córki, o której życiu chce decydować. Zdegradowany prof

Krzyk Czarnobyla. S. Aleksijewicz

Źródło okładki „do tej pory mam przed oczyma jasnomalinowy odblask, reaktor świecił się jakoś tak z wnętrza. To nie był zwyczajny pożar, lecz jakieś takie jarzenie. Nic podobnego nie widziałam nawet w kinie. (…) Nie wiedzieliśmy, że śmierć może być tak piękna” (s. 112) tak pierwsze godziny po wybuchu w Czarnobylu wspomina jeden z bohaterów książki Swietłany Aleksijewicz „Krzyk Czarnobyla”. Autorka na początku książki, napisanej 10 lat po wybuchu, przytacza fragmenty z pisma „Ogoniak” (nr 17 z czerwca 1996 r.) mówiące o skutkach wybuchu w Czarnobylu dla Białorusi. Potem są już relacje świadków i rodzin tych, którzy zazwyczaj nieświadomi zagrożeń, z poświęceniem usuwali skutki wybuchu. Pierwszą grupą dotkniętą bezpośrednio promieniowaniem byli strażacy. Aleksijewicz skupia się na historii wzruszająco opowiedzianej przez żonę jednego z nich, która obserwowała degradację organizmu męża i jego śmierć w męczarniach. Żołnierze, którzy mieli rozkaz pracy przy reaktorze, chorowali