Przejdź do głównej zawartości

Lustro Ameryki


Do wprowadzenia istotnych zmian potrzebne są niebanalne pomysły, dzięki otwartemu umysłowi, niekonwencjonalnemu myśleniu, przekraczaniu schematów możliwy jest rozwój. Człowiekiem z wizją był niewątpliwie Cyrus Avery, który na początku dwudziestego wieku był autorem koncepcji połączenia dróg przebiegających z zachodu na wschód Stanów Zjednoczonych. Jego pomysł został zrealizowany, a licząca 2448 mil (3939 km) „Droga 66” oficjalnie została otwarta w listopadzie 1926 r. i przebiegała przez Illinois, Missouri, Kansas, Oklahomę, Teksas, Nowy Meksyk, Arizonę i Kalifornię. Podróżowanie stało się łatwiejsze, a Avery do dziś nazywany jest „ojcem Drogi 66”, bohaterki piosenek, którą John Steinbeck w Gronach gniewu nazwał „Drogą-Matką”.
Historyczną trasą wyruszała także polska dziennikarka Dorota Warakomska. Tysiące kilometrów, setki przeprowadzonych rozmów, dziesiątki odwiedzonych miejscowości zaowocowało Drogą 66. Autorka podróż rozpoczęła w Chicago, by dotrzeć do Los Angeles i Santa Monica. Odwiedzała małe miejscowości, które w czasach świetności „66” przeżywały rozkwit, jednak po wykreśleniu jej w 1985 r. z listy szos krajowych i wybudowaniu nowoczesnej autostrady, podupadły. Warakomska starała się odnaleźć ducha dawnej „Drogi”, dziś uznawanej za zabytek. Bohaterowie książki to przede wszystkim mieszkańcy miasteczek, którzy przy tej drodze wychowywali się, prowadzili interesy, a później obserwowali upadek swoich miejscowości. Dziś przywracają świetność dawnym restauracjom, szukają pomysłów, by przyciągnąć turystów, otwierają muzea związane z „Drogą”, gdyż jak pisze autorka jest ona: „jak lustro, w którym przegląda się Ameryka.” Dla polskiego czytelnika zabawne wydawać może się uznawanie za zabytek małej budki z jedzeniem czy stacyjki paliw. Z drugiej strony podziwiać możemy dbałość o historię połączoną z pracą, przedsiębiorczością, prowadzeniem choćby drobnych interesów i podczas gdy w Polsce wiele ciekawych obiektów skazanych jest na powolną agonię, Amerykanie potrafią zadbać o najmniejszy fragment swojego otoczenia.
„Drogi 66” nie byłoby, gdyby nie ludzie, którzy przy niej żyją. Rozmówcy opowiadają dziennikarce różnorodne historie, jednak w tym wielogłosie trudno je wszystkie zapamiętać. Przez książkę przewija się kilkadziesiąt postaci, z których kilka wybija się na pierwszy plan. Niewątpliwie należy do nich Joy Avery, wnuczka pomysłodawcy „66”, która dopiero na emeryturze zaczyna odkrywać postać swojego przodka i jego koncepcję. Warakomska ukazuje nie tylko współczesność, nie pomija także dramatycznej historii współżycia białych osadników i Indian. Na swojej drodze spotyka ekscentryków i dziwaków bez grosza przy duszy oraz multimilionerów, których łączy fascynacja starą „Drogą”. Ich nastawienie do rzeczywistości trafnie oddają słowa Angela z Arizony: „Tylko jedna osoba może powstrzymać cię przed spełnieniem marzeń – ty sama…”
Książkę czyta się szybko, można się przy niej odprężyć, choć twarda okładka nie sprzyja zabraniu tej pozycji w podróż. Całość podzielona na rozdziały odpowiadające poszczególnym stanom, poprzedzonych mapą trasy autorki, bogato ilustrowana zdjęciami. Jest to spojrzenie raczej jednostronne, prezentowani są wyłącznie ludzie optymistycznie nastawieni do życia i jeżeli ktoś potrzebuje lektury pozytywnie nastrajającej, Droga 66 doskonale spełni tę rolę.

D. Warakomska, Droga 66. W.A.B. 2012.

Tekst ukazał się także w serwisie Lektury Reportera
http://www.lekturyreportera.pl/ksiazki/lustro-ameryki/



















Komentarze

  1. Tak oto droga stała się bohaterem literackim i filmowym... Gdybym nie przeczytała recenzji, to spodziewałabym się opowieści o tym, w jakich książkach i filmach pojawia się droga 66.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dominiko, jest to przede wszystkim książka o ludziach, droga jest elementem wspólnym, punktem wyjścia do ludzi.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Gdyby nie ludzie, to droga nie miałaby znaczenia...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Prezentacja nie taka straszna

Źródło Onepress Mieliście tak, że biorąc udział w jakiejś prezentacji, zaczynaliście ziewać i osuwać się w niebyt? A może wasze audytorium walczyło z opadającymi powiekami? Założę się, że doświadczyliście jednego i drugiego. Prezentacja to była zmora czasów studenckich i nadal potrafi wychylić łeb na jakimś szkoleniu. Jak mogłam się w to wpakować? Pewnie będzie nudził – pomyślałam, patrząc na tytuł tej książki Prezentacje. Po prostu! Jednak ok, świadomie przyjęłam ją na półkę w nadziei, że z Piotrem Buckim pokonam zmorę. Czasami zmora jest nie taka straszna. Piotr Bucki twierdzi, że dobra prezentacja zabiera słuchacza ze świata który zna, do świata, którego nie zna. Przyznacie, że taka teza jest zachęcająca, nawet dla osoby tak sceptycznej, jak ja. Bucki przekonuje, że prezentacja to całość, narracja, a nie slajdy, które przygotowane w ujęciu graficznym, wzmacniają narrację. Autor podaje szereg zasad ich tworzenia i   robi to w świetnym stylu. Ważna jest struktura, wci

Hańba, J.M. Coetzee

Seks i kasa. Prosty układ: usługi prostytutki i jej wynagrodzenie, jednak klient za bardzo przywiązuje się do usług konkretnej kobiety. Spełnia ona jego wymagania, dlatego gdy ta znika, mężczyzna nie chce innej profesjonalistki. Swoje nienasycenie kobiecymi wdziękami ukierunkowuje na swoją dwudziestoletnią studentkę. Ta chwilowa fascynacja kosztuje bardzo dużo. Zaskarżony i pohańbiony musi odejść z pracy, jednak to dopiero początek problemów. Hańba Johna Maxwella Coetzee to zapis trudnych wyborów, uwikłania bohaterów, nieumiejętności podejmowania słusznych decyzji i braku zrozumienia. Wydaje się, że niemal każdy krok bohatera prowadzi do jego porażki, że nie potrafi poradzić sobie z problemami, przed jakimi stawia go życie. Poszukuje bliskości kobiet, jednak dwa razy rozwiedziony, wykorzystuje swoją studentkę, która wydaje się zagubioną, młodą dziewczyną. Bohater nie rozumie swojej dorosłej córki, o której życiu chce decydować. Zdegradowany prof

Krzyk Czarnobyla. S. Aleksijewicz

Źródło okładki „do tej pory mam przed oczyma jasnomalinowy odblask, reaktor świecił się jakoś tak z wnętrza. To nie był zwyczajny pożar, lecz jakieś takie jarzenie. Nic podobnego nie widziałam nawet w kinie. (…) Nie wiedzieliśmy, że śmierć może być tak piękna” (s. 112) tak pierwsze godziny po wybuchu w Czarnobylu wspomina jeden z bohaterów książki Swietłany Aleksijewicz „Krzyk Czarnobyla”. Autorka na początku książki, napisanej 10 lat po wybuchu, przytacza fragmenty z pisma „Ogoniak” (nr 17 z czerwca 1996 r.) mówiące o skutkach wybuchu w Czarnobylu dla Białorusi. Potem są już relacje świadków i rodzin tych, którzy zazwyczaj nieświadomi zagrożeń, z poświęceniem usuwali skutki wybuchu. Pierwszą grupą dotkniętą bezpośrednio promieniowaniem byli strażacy. Aleksijewicz skupia się na historii wzruszająco opowiedzianej przez żonę jednego z nich, która obserwowała degradację organizmu męża i jego śmierć w męczarniach. Żołnierze, którzy mieli rozkaz pracy przy reaktorze, chorowali