Przejdź do głównej zawartości

Patroszenie ryb


Co ma wspólnego fejs, patroszenie ryb, zapierające dech w piersiach krajobrazy i krwawe polowania na grindwale? Jeżeli kogoś interesuje odpowiedź na to pytanie, bo niekoniecznie musi, niech przeczyta „81:1. Opowieści z Wysp Owczych”.
Maciej Wasielewski, autor „Jutro przypłynie królowa”, ma najwidoczniej skłonności do opisu zamkniętych społeczności i trudno dostępnych miejsc. Wspólnie z Marcinem Michalskim przez pewien czas pracowali na Wyspach Owczych i zbierali materiał do, w mojej ocenie, świetnej książki, jednak jeżeli ktoś chce poznać to miejsce i ludzi, musi być cierpliwy, bo  pierwszy rozdział to bardziej statystyka, czyli trudne początki.

Autorzy mieszkali, pracowali, zwiedzali, rozmawiali z listonoszami, nauczycielami, robotnikami, artystami, farmerami, czyli szerokim spektrum społecznym, dzięki czemu powstała książka o ludziach: ich radościach, smutkach, tęsknotach, rozrywkach przeplatanych historią zdobywania przez Wyspy niepodległości, choć nadal stanowią one terytorium zależne od Danii.

Wyspy Owcze to archipelag niewielkich wysp zamieszkiwanych przez Farerów. Jak małe są to wyspy? Na przykład Koltur ma 2,5 km2 i 2 mieszkańców. W zasadzie nie ma tam drzew, są tylko ich sztuczne plantacje, jest niewiele aut, które poruszają się po drogach wydrążonych w skałach. Fizycznie Farerowie są daleko od świata, ale dzięki Internetowi nie są od niego odcięci.

Wyspy Owcze to nie tylko piękne krajobrazy i niesamowici ludzie. Niestety rdzenna ludność Wysp kultywuje także okrutne praktyki polowań na grindwale (delfiny). Potępiani przez społeczność międzynarodową, nadal w nich uczestniczą, a morze przybiera wówczas czerwoną barwę od krwi zarzynanych zwierząt (można zobaczyć w sieci, ale ostrzegam, że materiał jest drastyczny) i jest w tym wszystkim coś, co sprowadza człowieka do stanu pierwotnego, choć wówczas miało to swoje uzasadnienie, dziś… No, właśnie…

Na pewno będzie chciało się zobaczyć to miejsce, nawet jeżeli klimat jest mało łaskawy, bo nie zapominajmy, że jest to jednak północ, gdzie wiatry i słoty są codziennością, a książkę Michalskiego i Wasielewskiego warto przeczytać chociażby dla stylu, który z reportażu przechodzi w baśni czy scenariusz serialu. W tekście można bliżej poznać rzeźbiarza Olega, o którego pracach autorzy piszą jakby posiadały magiczne właściwości; o Agnieszce i jej rodzinie piszą w stylu scenopisu telenoweli, natomiast jak baśń można przeczytać fragment o patroszeniu ryb. Ta monotonna czynność, pokazana jest w taki sposób, że nie tylko chce się o tym czytać, ale można uwierzyć, że jest to przyjemne...



M. Michalski, M. Wasielewski, 81:1. Opowieści z Wysp Owczych. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2011.







Spodobał Ci się wpis? Udostępnij!

Komentarze

  1. Już kiedyś kiedyś miałam ją w rękach i coś mi udaremniło czytanie. Dobrze sobie o niej przypomnieć na zaś, dziękuję! Kiedyś częściej ciągnęło mnie (choćby literacko) w tamte północne strony. Za to "Jutro przypłynie królowa" czytałam - dobra książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jutro przypłynie..." nie tylko dobra, ale też wstrząsająca. Cieszę się, że przypominajka może się przydać :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Prezentacja nie taka straszna

Źródło Onepress Mieliście tak, że biorąc udział w jakiejś prezentacji, zaczynaliście ziewać i osuwać się w niebyt? A może wasze audytorium walczyło z opadającymi powiekami? Założę się, że doświadczyliście jednego i drugiego. Prezentacja to była zmora czasów studenckich i nadal potrafi wychylić łeb na jakimś szkoleniu. Jak mogłam się w to wpakować? Pewnie będzie nudził – pomyślałam, patrząc na tytuł tej książki Prezentacje. Po prostu! Jednak ok, świadomie przyjęłam ją na półkę w nadziei, że z Piotrem Buckim pokonam zmorę. Czasami zmora jest nie taka straszna. Piotr Bucki twierdzi, że dobra prezentacja zabiera słuchacza ze świata który zna, do świata, którego nie zna. Przyznacie, że taka teza jest zachęcająca, nawet dla osoby tak sceptycznej, jak ja. Bucki przekonuje, że prezentacja to całość, narracja, a nie slajdy, które przygotowane w ujęciu graficznym, wzmacniają narrację. Autor podaje szereg zasad ich tworzenia i   robi to w świetnym stylu. Ważna jest struktura, wci

Hańba, J.M. Coetzee

Seks i kasa. Prosty układ: usługi prostytutki i jej wynagrodzenie, jednak klient za bardzo przywiązuje się do usług konkretnej kobiety. Spełnia ona jego wymagania, dlatego gdy ta znika, mężczyzna nie chce innej profesjonalistki. Swoje nienasycenie kobiecymi wdziękami ukierunkowuje na swoją dwudziestoletnią studentkę. Ta chwilowa fascynacja kosztuje bardzo dużo. Zaskarżony i pohańbiony musi odejść z pracy, jednak to dopiero początek problemów. Hańba Johna Maxwella Coetzee to zapis trudnych wyborów, uwikłania bohaterów, nieumiejętności podejmowania słusznych decyzji i braku zrozumienia. Wydaje się, że niemal każdy krok bohatera prowadzi do jego porażki, że nie potrafi poradzić sobie z problemami, przed jakimi stawia go życie. Poszukuje bliskości kobiet, jednak dwa razy rozwiedziony, wykorzystuje swoją studentkę, która wydaje się zagubioną, młodą dziewczyną. Bohater nie rozumie swojej dorosłej córki, o której życiu chce decydować. Zdegradowany prof

Krzyk Czarnobyla. S. Aleksijewicz

Źródło okładki „do tej pory mam przed oczyma jasnomalinowy odblask, reaktor świecił się jakoś tak z wnętrza. To nie był zwyczajny pożar, lecz jakieś takie jarzenie. Nic podobnego nie widziałam nawet w kinie. (…) Nie wiedzieliśmy, że śmierć może być tak piękna” (s. 112) tak pierwsze godziny po wybuchu w Czarnobylu wspomina jeden z bohaterów książki Swietłany Aleksijewicz „Krzyk Czarnobyla”. Autorka na początku książki, napisanej 10 lat po wybuchu, przytacza fragmenty z pisma „Ogoniak” (nr 17 z czerwca 1996 r.) mówiące o skutkach wybuchu w Czarnobylu dla Białorusi. Potem są już relacje świadków i rodzin tych, którzy zazwyczaj nieświadomi zagrożeń, z poświęceniem usuwali skutki wybuchu. Pierwszą grupą dotkniętą bezpośrednio promieniowaniem byli strażacy. Aleksijewicz skupia się na historii wzruszająco opowiedzianej przez żonę jednego z nich, która obserwowała degradację organizmu męża i jego śmierć w męczarniach. Żołnierze, którzy mieli rozkaz pracy przy reaktorze, chorowali