Słów kilka o
moim najdłuższym (jednego dnia) wyjeździe, czyli wypadzie do Gołuchowa.
Zbierałam się do niego przez kilka tygodni, w końcu zdecydowałam się. Dzień ani
gorący, ani zimny, idealny do rowerowego wyjazdu, szkoda tylko, że mocno wiało.
Musiałam nadłożyć sporo kilometrów, bo chciałam trzymać się asfaltu, a nie
błądzić po nieznanych mi lasach. Za Rychwałem skręciłam na szlak bursztynowy,
który prowadzi do Kalisza i trzymałam się go niemal przez połowę trasy. Już w
tamtym roku odkryłam, że odbijając kilka kilometrów od głównej drogi, natrafia
się na pozostałości budownictwa Olędrów, które zachowane jest w różnym stopniu. Więcej na ten temat można poczytać na stronie Puszczy Pyzdrskiej.
Zniszczony budynek w stylu olęderskim |
Po kilku
kilometrach natrafiłam na roboty drogowe, ale panowie mnie przepuścili, nie
musiałam nadkładać 10 kilometrów, ale nic za darmo, dlatego przez 3 km
walczyłam z frezowanym asfaltem, co pomimo amortyzatorów przy rowerze, nie było
przyjemnym przeżyciem.
Z każdym
kilometrem zbierało się coraz więcej chmur, nawet zagrzmiało, jednak
postanowiłam, że nie poddam się i jechałam dalej. I po raz kolejny
przekonałam się, że upór procentuje pozytywnie, bo dojechałam po 4 godzinach i
pokonaniu 74 km, trochę zmęczona, ale z sukcesem, a przy okazji nie spadła ani
jedna kropla deszczu.
Zamek w Gołuchowie |
Wracając
chciałam uniknąć prac drogowych, dlatego wybrałam inną drogę, pobłądziłam,
odnalazłam się, jechałam przez las (hmm… wiem, że miałam tego unikać) i zmęczona
dojechałam do domu. Dziękuję przy okazji sympatycznej Pani, której imienia nie znam, ale która w Choczu pokazała mi właściwą drogę na skróty :)
Bilans 7:30
w trasie, 138 przejechanych kilometrów i trochę opalenizny, bo jednak pogoda
okazała się łaskawą i zamiast burz, pojawiło się słońce, które towarzyszyło mi
przez całą powrotną drogę.
Z moją kondycją to by się nie udało. :P
OdpowiedzUsuńWystarczy, że trochę potrenujesz :)
Usuń