Swietłana Aleksijewicz pisze na
trudne w historii Rosji tematy: katastrofie w Czarnobylu, kobietach i
dzieciach podczas drugiej wojny światowej, życiu po upadku komunizmu. W 2011
roku jej książka „Wojna
nie ma w sobie nic z kobiety” została uhonorowana
Nagrodą im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz Literacką Nagrodą Europy Środkowej
Angelus. W książce tej dominują uczucia i emocje. Autorka oddaje głos kobietom,
byłym uczestniczkom walk podczas drugiej wojny światowej. Gdy dziennikarka rozmawia
z nimi, są już dojrzałymi kobietami, w których wojna nadal tkwi, każdego dnia o
sobie przypomina. Jaka jest wojna dla kobiet? Aleksijewicz pisze: „Kiedy mówią
kobiety, nie ma albo prawie nie ma tego, o czym zwykle czytamy i słuchamy: jak
jedni ludzie po bohatersku zabijali innych i zwyciężyli. Albo przegrali. Jaki
mieli sprzęt, jakich generałów. Kobiety opowiadają inaczej i o czym innym.
«Kobieca» wojna ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń
uczuć. Własne słowa. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po
prostu ludzie, zajęci swoimi ludzkimi-nieludzkimi sprawami. I cierpią tam nie
tylko ludzie, ale także ziemia, ptaki, drzewa. Wszyscy, którzy żyją razem z
nami na tym świecie. Cierpią bez słów, a to jest jeszcze straszniejsze…” (s.
9-10). Ten akapit może być kwintesencją książki.
Często mężczyźni dziwią się, że
dziennikarka chce rozmawiać z ich żonami, a nie z nimi, instruują je, co i jak
mają mówić, kpią z kobiecych wspomnień, czyli z babskiego gadania. Opowieściom towarzyszy
często płacz, na pierwszy plan wybija się wrażliwość na cierpienie żołnierzy i
cywilów, one nie opowiadają dużo o bohaterskich czynach, zwracają uwagę na
szczegóły, które nie znajdują miejsca w tekstach historycznych, na przykład
wspominają, że przy poborze obcinano im piękne warkocze. W tych historiach jest
miejsce na błoto, brud, krew, zmęczenie i strach, ale także na okazanie
szacunku zmarłym, np. zbierały spalone kości i biały popiół z nich, by pochować
je w zbiorowych mogiłkach. Ich postawę wobec wojny doskonale obrazują pełne
goryczy słowa: „… mówi się, że piechota to proletariat wojny. Pełzaliśmy na
brzuchu… Proszę już mnie nie pytać. Nie lubię książek o wojnie. O bohaterach…
Szliśmy chorzy, kaszlący, niewyspani, brudni, źle ubrani. Często głodni… Ale
zwyciężyliśmy!” (s. 78). Płaczą nad tymi, których rozstrzelano, bo zawahali się
w walce, a rozkaz Stalina brzmiał: walczyć do końca, nie ma jeńców, są zdrajcy.
Kobiety mają żal, że bohaterowie zostali zdradzeni, ponieważ byli jeńcy, po
wojnie byli torturowani i prześladowani, skazywani na śmierć. Wiele lat po
wojnie mówiły: „Chciałabym… Już mogę zapytać… Gdzie jest moje życie? Nasze
życie? Ale nic nie mówię, mąż też milczy. Nawet teraz się boimy. Żyjemy w
strachu… Tak też umrzemy – w strachu. Z goryczą i wstydem…” (s. 321).
Obawiały się, że po wojnie żaden
mężczyzna nie będzie chciał założyć z nimi rodziny, że nie odnajdą się w innej
rzeczywistości, niestety obawy te często potwierdzały się, ponieważ kobiety
wracające z wojny traktowane były jak okopowe prostytutki, ich wojenna trauma
trwała nadal. Jak zauważa autorka zarówno one, jak i inni weterani byli ludźmi przedwcześnie
postarzałymi, nierzadko złamanymi.
Aleksijewicz pisze o różnych wojnach:
kucharek, praczek, snajperek, czołgistek, dowódców, a każda perspektywa jest
inna. Jest to jakby historia pisana na nowo, która łamie stereotypy w
postrzeganiu roli kobiety, bo walczące na frontach drugiej wojny światowej
dziewczyny to głównie ochotniczki, bohaterki poświęcające życie dla ojczyzny, a
jednocześnie córki, przyjaciółki, żony, matki. Wspominają zapach krwi i
palonego mięsa, walkę wręcz i chrzęst łamanych kości, ale także kolor oczu
żołnierza, przyrodę, uczucia. Aleksijewicz podchodzi do rozmówczyń
indywidualnie, z pewną wrażliwością, która pozwala zrozumieć ich emocje.
Kobieta pisze o kobietach i robi to z delikatnością, dlatego ich skomplikowane,
trudne życie zyskuje nowy wymiar, swoim tekstem dowartościowuje je, przywraca
nie tylko pamięć o ich historiach, ale także pozwala wypowiedzieć, czasami nawet „wypłakać”
traumę.
S. Aleksijewicz, Wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec
2010.
Jedna z bardziej przejmujących książek jakie czytałem. Chwilami nie wiadomo co robić - odkłada się ją na bok by zaraz znowu po nią sięgnąć. Książka poświęcona dzieciom jest niezła ale jednak już nie taka.
OdpowiedzUsuńMasz rację, przejmujące historie i sposób ich ujęcia. Autorka została wpisana przeze mnie na listę autorów obowiązkowych, dzieci i Czarnobyl czekają na lekturę.
OdpowiedzUsuńOd tak dawna chcę przeczytać tę książkę, właściwie już od wtedy, gdy pojawiła się w zapowiedziach, i jak dotąd nie zrobiłam tego. Aż wstyd, bo myślę, że książki mówiące o ważnych tematach tak, jak widzą je kobiety, my czytelniczki powinnyśmy jednak traktować priorytetowo.
OdpowiedzUsuńDziękuję za przypomnienie o niej, po Twojej recenzji postanowiłam, że następną książką, po którą sięgnę, gdy tylko skończę tę aktualnie czytaną, będzie właśnie "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety".
Ja sięgnęłam po tę książkę właśnie dlatego, że dotyczy perspektywy kobiet, przez co nie jest kolejnym pisaniem o wojnie w podobny sposób. Świetnie, że mój tekst przypomina i zachęca do lektury.
Usuń