Przejdź do głównej zawartości

Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców. F. Kafka



Wydaje się, że tak krótki okres dzieli dni dzisiejsze do czasów, gdy żył i tworzył Franz Kafka. Niespełna sto lat minęło od jego śmierci, a świat wykonał niebywały skok, nie tylko technologiczny czy społeczny, ale także w dziedzinie tak zwyczajnej, jak pisanie listów. Sztuka epistolarna, kiedyś jedna z podstawowych form komunikowania pomiędzy ludźmi, wyparta została przez nowoczesne kanały, np. smsy czy maile.
W 2012 roku ukazała się książka „Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców”, w której zebranych zostało kilkaset listów autorstwa Kafki. Gdy je pisał, piękne słowo miało znaczenie, pisać listy tak jak on, to był kunszt i wiele z tych tekstów, które znalazły się w tym wydaniu, można w ten sposób określić. Kunszt formy i słowa. Nie bez znaczenia jest, że są to teksty pisarza, czyli kogoś obdarzonego talentem w dziedzinie słowa. Wielbiciele Kafki nie tylko po raz kolejny mają okazję zachwycić się jego umiejętnościami, ale ujawnia się na tych kartach bardzo wrażliwa osobowość.
Przyjaciołom i rodzinie, zwłaszcza najmłodszej siostrze Ottli, pisał o przeżyciach kolejnych dni, emocjach, doświadczeniach, troskach, planach, rozterkach, miłościach, znajomościach, interesował się także ich życiem, problemami i radościami. Z tych fragmentów wyłania się człowiek troskliwy, szczery i delikatny.
W jego tekstach z biegiem czasu pojawia się coraz więcej informacji o chorobach fizycznych, a co za tym idzie złym stanie psychicznym. W listach do Maxa Broda często wspomina także o intymnych relacjach z Felicją i innymi kobietami. Autor listów wyraża wątpliwości na temat swoich tekstów, jest w stałym kontakcie z wydawnictwami, np. w październiku 1922 roku pisze do wydawcy, iż zastrzega sobie tłumaczenia swoich książek na język węgierski tylko przez cenionego przez siebie przyjaciela Roberta Klopstocka.
Odizolowany fizycznie od ludzi sobie bliskich, nie czuł się najlepiej, jednak raczej stronił od innych kuracjuszy. W liście z września 1922 do Maxa Broda donosił: „strach przed całkowitą samotnością. Gdybym został tu sam, byłbym zupełnie samotny. Nie mogę tu rozmawiać z ludźmi, a gdybym to robił, byłoby to powiększeniem samotności. A znam poniekąd przeraźliwość samotności, nie tyle samotnej samotności, ile samotności pośród ludzi (…). W zasadzie samotność to przecież mój jedyny cel, moja największa pokusa, moja możliwość i zakładając, że w ogóle można mówić, jakobym «urządził» swoje życie, to przecież zawsze chodziło o to, żeby samotność dobrze się w nim czuła. A mimo to czuję strach przed tym, co tak kocham” (s. 450-451). W tych słowach pojawia się jakaś ambiwalencja, niemożność przyjęcia zdecydowanej postawy odrzucenia ludzi. Kafka zdaje sobie sprawę, iż pomimo wszystko potrzebuje ich, obawia się zarówno samotności, jak i kontaktu z otoczeniem.
Schorowany Kafka pisał nadal listy piękne, ale coraz bardziej lakonicznie, smutne i refleksyjne. Jeżeli ktoś sięgnie po to wydanie, znajdzie w nim niezwykłą różnorodność tematów, ponieważ autor „Procesu” pisał dużo, otwierał się przed adresatami tekstów, listy nasycone są emocjami, wrażeniami, ale także cierpieniami fizycznymi, które z czasem były nieustannymi doświadczeniami pisarza.

F. Kafka, Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców. W.A.B. Warszawa 2012.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prezentacja nie taka straszna

Źródło Onepress Mieliście tak, że biorąc udział w jakiejś prezentacji, zaczynaliście ziewać i osuwać się w niebyt? A może wasze audytorium walczyło z opadającymi powiekami? Założę się, że doświadczyliście jednego i drugiego. Prezentacja to była zmora czasów studenckich i nadal potrafi wychylić łeb na jakimś szkoleniu. Jak mogłam się w to wpakować? Pewnie będzie nudził – pomyślałam, patrząc na tytuł tej książki Prezentacje. Po prostu! Jednak ok, świadomie przyjęłam ją na półkę w nadziei, że z Piotrem Buckim pokonam zmorę. Czasami zmora jest nie taka straszna. Piotr Bucki twierdzi, że dobra prezentacja zabiera słuchacza ze świata który zna, do świata, którego nie zna. Przyznacie, że taka teza jest zachęcająca, nawet dla osoby tak sceptycznej, jak ja. Bucki przekonuje, że prezentacja to całość, narracja, a nie slajdy, które przygotowane w ujęciu graficznym, wzmacniają narrację. Autor podaje szereg zasad ich tworzenia i   robi to w świetnym stylu. Ważna jest struktura, wci

Hańba, J.M. Coetzee

Seks i kasa. Prosty układ: usługi prostytutki i jej wynagrodzenie, jednak klient za bardzo przywiązuje się do usług konkretnej kobiety. Spełnia ona jego wymagania, dlatego gdy ta znika, mężczyzna nie chce innej profesjonalistki. Swoje nienasycenie kobiecymi wdziękami ukierunkowuje na swoją dwudziestoletnią studentkę. Ta chwilowa fascynacja kosztuje bardzo dużo. Zaskarżony i pohańbiony musi odejść z pracy, jednak to dopiero początek problemów. Hańba Johna Maxwella Coetzee to zapis trudnych wyborów, uwikłania bohaterów, nieumiejętności podejmowania słusznych decyzji i braku zrozumienia. Wydaje się, że niemal każdy krok bohatera prowadzi do jego porażki, że nie potrafi poradzić sobie z problemami, przed jakimi stawia go życie. Poszukuje bliskości kobiet, jednak dwa razy rozwiedziony, wykorzystuje swoją studentkę, która wydaje się zagubioną, młodą dziewczyną. Bohater nie rozumie swojej dorosłej córki, o której życiu chce decydować. Zdegradowany prof

Krzyk Czarnobyla. S. Aleksijewicz

Źródło okładki „do tej pory mam przed oczyma jasnomalinowy odblask, reaktor świecił się jakoś tak z wnętrza. To nie był zwyczajny pożar, lecz jakieś takie jarzenie. Nic podobnego nie widziałam nawet w kinie. (…) Nie wiedzieliśmy, że śmierć może być tak piękna” (s. 112) tak pierwsze godziny po wybuchu w Czarnobylu wspomina jeden z bohaterów książki Swietłany Aleksijewicz „Krzyk Czarnobyla”. Autorka na początku książki, napisanej 10 lat po wybuchu, przytacza fragmenty z pisma „Ogoniak” (nr 17 z czerwca 1996 r.) mówiące o skutkach wybuchu w Czarnobylu dla Białorusi. Potem są już relacje świadków i rodzin tych, którzy zazwyczaj nieświadomi zagrożeń, z poświęceniem usuwali skutki wybuchu. Pierwszą grupą dotkniętą bezpośrednio promieniowaniem byli strażacy. Aleksijewicz skupia się na historii wzruszająco opowiedzianej przez żonę jednego z nich, która obserwowała degradację organizmu męża i jego śmierć w męczarniach. Żołnierze, którzy mieli rozkaz pracy przy reaktorze, chorowali