Przejdź do głównej zawartości

„Buchbachem bach” z czytelnikiem. Drwal. M. Witkowski

Michał Witkowski debiutował w 2001 roku zbiorem opowiadań Copyright, w 2005 opublikował Lubiewo, rok 2008 to czas wydania Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej, w swojej ostatniej powieści Drwal igra z czytelnikiem, prowadzi go przez karty powieści, która cały czas obiecuje, że będzie kryminałem, ale jest to tylko pozór, żonglowanie słowem, gra z konwencją.
Autor puszcza do czytelnika oko, bawi się, autoironizuje, śmieje się nie tylko z siebie, ale także swoich bohaterów oraz wszystkich tych, którzy jego tekst traktują poważnie. Oburzeni jego nieporadnością w tworzeniu wciągającej intrygi, niemal od pierwszych stron otrzymują pstryczka w nos.

Ciekawsze od sensacyjnej fabuły są perypetie narratora, który przyjeżdża do leśniczówki w Międzyzdrojach i od razu podejrzewa swojego gospodarza o jakieś zaburzenia psychiczne. Szukając tajemnicy narusza jego prywatność oraz wtóruje mu w odurzaniu się lekami. Śmieje się ze złudnego poczucia bezpieczeństwa, jakie daje mu pożyczony paralizator. Kpi ze swoich bardziej lub mniej uzasadnionych lęków i poszukuje materiału do książki. Temat znajduje, ale nie ma dość odwagi, by sprawę wyjaśnić do końca, w kulminacyjnym momencie ucieka z hali, gdzie rozstrzygają się losy bohaterów i chroni się w bezpiecznym hotelu.

W książce znaleźć można elementy dziennika, kolejne rozdziały są datowane, pojawia się retrospekcja i czytelnik nie ma problemu z umiejscowieniem w czasie poszczególnych fragmentów. Książka pisana jest z perspektywy Michaśki, alter ego autora, ale pojawiają się także rozdziały, w których głos udzielony został, tzw. Rozklekotanemu, w którego relacji Michaśka występuje jako podstarzały gej.

W prozie tej nie brakuje świetnego wyczucia języka, postacie i narrator używają kolokwializmów („To ci pojechany drwal” czy „To jakiś schizol”), ten ostatni naśmiewa się z konsumpcjonizmu, a jednocześnie świetnie się w nim odnajduje, żongluje jego elementami, kulturowymi gadżetami, np. telefonem komórkowym, aparatem fotograficznym, laptopem, kartami SIM, latarką i pistoletem gazowym, w leśniczówce migają światełka ładowarek, nie brak także świata Allegro.

W Drwalu pojawiają się odwołania do Gombrowicza: cytaty „Buchbachem bach”, domek urządzony na wzór szlacheckiego dworku i oczywiście bratanie się z lujem (parobkiem). Ekskluzywne mieszkanie zderzone zostało obecnością w nim sitcomów i muzyki pop, w ten sposób pojawia się jakieś pęknięcie w obrazie właściciela. Sam narrator niejako bezcześci tę namiastkę dworku poprzez zaproszenie tam luja, dochodzi do konfrontacji dwóch estetyk: prymitywnego, pijanego i brudnego luja Mariusza oraz wypieszczonego niemal w każdym szczególe gustu gospodarza.

Drwal świetnie prezentuje obraz polskiego, małomiasteczkowego społeczeństwa: ludzi znudzonych, otaczających się pseudoluksusem, tanimi produktami i ozdobami z plakatów. Międzyzdroje, w sezonie letnim błyszczące, przyciągające gwiazdy ze stolicy, w okresie jesienno-zimowym są brudnym, szarym i smutnym miasteczkiem, a jego mieszkańcy są niejako zawieszeni w oczekiwaniu na lato. Pojawiają się miejscowe prostytutki, gangsterzy, byli pracownicy ośrodka rządowego, złamani życiem lekarze i muzycy. Gdy Michaśka przyjeżdża do Międzyzdrojów od razu spostrzega bezrobotnych lujów pijących alkohol na przystanku, podobnym do setek tysięcy w całym kraju. Mariusz jest przeciwieństwem Michała: pije, pali, nie ma kasy, nie odchudza się, zachowuje się prymitywnie, jednak to porównanie jest raczej kpiną z samego narratora, który próbuje walczyć z nałogami, niestety okazuje się, że nieskutecznie. W książce z dowcipem scharakteryzowane zostały wygląd spotykanych postaci, ich język, zachowania. Drobiazgowe opisy przedstawicieli poszczególnych nacji (Polacy, Szwedzi, Cyganie) oparte są na pewnych stereotypach: brudni Polacy, sterylni Szwedzi i żebrzący Cyganie, zderzone są tu blichtr i bieda.

Czytelnika wciąga nie tyle kryminalna fabuła, tajemnica, która otacza gospodarza leśniczówki, przeszłość jego oraz kilku innych mieszkańców Międzyzdrojów, ale gejowsko-lujowski układ Michała i Mariusza. Michał pozwala wykorzystywać się finansowo, jest gotów odpowiedzieć na każde wezwanie Mariusza, to odurzający się lekami, szastający kasą gej z klasy średniej, świadomy swojego medialnego funkcjonowania, a jednocześnie drwiący z niego.

Czytając książkę Witkowskiego można się doskonale bawić, ale jeżeli ktoś liczy na intrygujący wątek kryminalny, zapewne zawiedzie się.




M. Witkowski, Drwal. Świat Książki. Warszawa 2011.

Komentarze

  1. Bardzo lubię posezonowe Międzyzdroje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej książce raczej nie wyglądają ciekawie, ale to kreacja autora powieści.

      Usuń
  2. Słuchałam tylko fragmentów Trójce jakoś zaraz po premierze i mówiąc szczerze nie zainteresowały mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jak zaczniesz czytać, to zmienisz zdanie :) Niedawno rozmawiałam z kilkoma osobami, które czytały tę książkę i też im się nie podobała, ale przecież każdy może mieć swoje zdanie. Mnie akurat odpowiada pod kilkoma względami, zwłaszcza pewna gra językiem i płynność konwencji.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Prezentacja nie taka straszna

Źródło Onepress Mieliście tak, że biorąc udział w jakiejś prezentacji, zaczynaliście ziewać i osuwać się w niebyt? A może wasze audytorium walczyło z opadającymi powiekami? Założę się, że doświadczyliście jednego i drugiego. Prezentacja to była zmora czasów studenckich i nadal potrafi wychylić łeb na jakimś szkoleniu. Jak mogłam się w to wpakować? Pewnie będzie nudził – pomyślałam, patrząc na tytuł tej książki Prezentacje. Po prostu! Jednak ok, świadomie przyjęłam ją na półkę w nadziei, że z Piotrem Buckim pokonam zmorę. Czasami zmora jest nie taka straszna. Piotr Bucki twierdzi, że dobra prezentacja zabiera słuchacza ze świata który zna, do świata, którego nie zna. Przyznacie, że taka teza jest zachęcająca, nawet dla osoby tak sceptycznej, jak ja. Bucki przekonuje, że prezentacja to całość, narracja, a nie slajdy, które przygotowane w ujęciu graficznym, wzmacniają narrację. Autor podaje szereg zasad ich tworzenia i   robi to w świetnym stylu. Ważna jest struktura, wci

Hańba, J.M. Coetzee

Seks i kasa. Prosty układ: usługi prostytutki i jej wynagrodzenie, jednak klient za bardzo przywiązuje się do usług konkretnej kobiety. Spełnia ona jego wymagania, dlatego gdy ta znika, mężczyzna nie chce innej profesjonalistki. Swoje nienasycenie kobiecymi wdziękami ukierunkowuje na swoją dwudziestoletnią studentkę. Ta chwilowa fascynacja kosztuje bardzo dużo. Zaskarżony i pohańbiony musi odejść z pracy, jednak to dopiero początek problemów. Hańba Johna Maxwella Coetzee to zapis trudnych wyborów, uwikłania bohaterów, nieumiejętności podejmowania słusznych decyzji i braku zrozumienia. Wydaje się, że niemal każdy krok bohatera prowadzi do jego porażki, że nie potrafi poradzić sobie z problemami, przed jakimi stawia go życie. Poszukuje bliskości kobiet, jednak dwa razy rozwiedziony, wykorzystuje swoją studentkę, która wydaje się zagubioną, młodą dziewczyną. Bohater nie rozumie swojej dorosłej córki, o której życiu chce decydować. Zdegradowany prof

Krzyk Czarnobyla. S. Aleksijewicz

Źródło okładki „do tej pory mam przed oczyma jasnomalinowy odblask, reaktor świecił się jakoś tak z wnętrza. To nie był zwyczajny pożar, lecz jakieś takie jarzenie. Nic podobnego nie widziałam nawet w kinie. (…) Nie wiedzieliśmy, że śmierć może być tak piękna” (s. 112) tak pierwsze godziny po wybuchu w Czarnobylu wspomina jeden z bohaterów książki Swietłany Aleksijewicz „Krzyk Czarnobyla”. Autorka na początku książki, napisanej 10 lat po wybuchu, przytacza fragmenty z pisma „Ogoniak” (nr 17 z czerwca 1996 r.) mówiące o skutkach wybuchu w Czarnobylu dla Białorusi. Potem są już relacje świadków i rodzin tych, którzy zazwyczaj nieświadomi zagrożeń, z poświęceniem usuwali skutki wybuchu. Pierwszą grupą dotkniętą bezpośrednio promieniowaniem byli strażacy. Aleksijewicz skupia się na historii wzruszająco opowiedzianej przez żonę jednego z nich, która obserwowała degradację organizmu męża i jego śmierć w męczarniach. Żołnierze, którzy mieli rozkaz pracy przy reaktorze, chorowali